16 czerwca 2024

Imperatorowa, czyli jak zostałam carycą.

Długi czas w moim życiu nie umiałam odpuszczać. Sobie. Bo innym jakoś mi się przeważnie udawało. Świat wokół mnie oczywiście się przyzwyczaił do tego, że mam wszystko pod kontrolą a jak nie mam to za chwilę będę miała. W pracy słyszałam „nie wiesz co zrobić? Idź do Lewandowskiej. Ona coś na pewno wymyśli.” W domu było „Mamo/kochanie/córciu/Gusiu (dowolne skreślić) pomóż!”. Dobrze mi z tym było, bo miałam wrażenie, że beze mnie to Ziemia się nie kręci:) Ale miało to też swoje skutki uboczne. Bywałam tym wykończona. 

Gdy nadszedł jeden z takich momentów, że nie byłam już w stanie za wiele z siebie dać poprosiłam męża, żeby zorganizował wakacyjny wyjazd do Białowieży. Jak łatwo się domyślić po wstępie wiedziałam dokąd, na ile i po co chcę jechać. Niby tryb offline, ale jednak maszyneria działała tylko ekran był wyłączony. Uczestniczyłam świadomie/nieświadomie, chętnie/niechętnie we wszystkim.

Kiedy rozgościliśmy się w naszym domku drużnika wybraliśmy się na kolację do uroczej restauracji stworzonej w dawnym budynku dworca Białowieża Towarowa. Zeszliśmy z peronu głównego i usadowiliśmy się wygodnie przy stoliku ustawionym na torach kolejowych. Mieliśmy w zasięgu wzroku wszystko co stanowiło wyposażenie dziewietnastowiecznego dworca - parowóz, pompę, zwrotnice, salonki, kasę biletową. Przeniosłam się w inny wymiar i odłączyłam się odrobinę od rzeczywistości. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie kelnera co chciałabym do picia. Nie myśląc za długo rzuciłam okiem na menu i wybrałam coś czego w zasadzie nigdy nie zamawiam czyli jakiś fantazyjny drink na bazie alkoholu. Raz się żyje - pomyślałam czując przyjemną lekkość w ciele.

Po paru minutach zjawił się kelner z tacą wypełnioną różnymi trunkami. Z mistrzowską zręcznością i lekkością stawiał przed każdym jego napój. Gdy na tacy został jeden smukły kieliszek wypełniony płynem w kolorze burgunda kelner lekko się ukłonił i z wyszukaną galanterią postawił go przede mną
- „Imperator” dla carycy - powiedział uśmiechając się.
- Dla mnie? - zaśmiałam się.
- Tak. Dla carycy. - powtórzył.
- A to tak bardzo widać? - zapytałam rozbawiona.
- Bardzo widać. - zapewnił mnie z entuzjazmem.
- Ma pan wyczucie - dorzucił mój mąż. To rzeczywiście jest caryca.

 Od tamtej pory wtajemniczeni zwracają się do mnie czasami per Caryco. Uśmiecham się wtedy a moje myśli wracają do czasu w Białowieży. Czuję jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak. Wciągam powoli powietrze jakbym mogła w nim odnaleźć zapach puszczy i tamten spokój. Caryca nic nie musi - pojawia się nie wiadomo skąd przekonanie graniczące w pewnością. I jako imperatorowa odpuszczam sobie.

Made with  by Tau Ceti

Fioletowy Most
Nr konta:
68109018700000000504027477

Agnieszka Lewandowska
       
agnieszka@fioletowymost.pl
       797 456 081